Książkowe Zacisze
Witaj na blogu drogi czytelniku. Jeżeli jesteś tu nowy, to chcielibyśmy żebyś został z nami na dłużej.

OSTATNIA PRAWDZIWA LOVE STORY


LISTOCENZJA z rodziny magicznych #nierecenzji się wywodzi, choć niczym kot, własnymi ścieżkami chodzi. Rządzi się własnymi prawami, nie przejmując się powtórzeniami. Niekiedy interpunkcję olewa - opisuje, jak czuje, nie tak, jak trzeba. Jest zlepkiem myśli, spostrzeżeń, zachwytów, pocztówką z podróży do książkowych bytów.
Historia jej powstania prosta, mało znana: twórczością pierwszej Czarownicy zainspirowana. Z drugiej Czarownicy zaklęcia zrodzona; trzeciej Czarownicy w pełni poświęcona.
Czasem brak jej sensu, czasem trochę smęci; czasem zauroczy, niekiedy zniechęci.
Popada chwilami ze skrajności w skrajność, więc czytasz Przybyszu na własną odpowiedzialność! :)
"PARABATAI to przyjaciel, który wybrał sobie Ciebie na swojego najlepszego przyjaciela, który uczynił waszą przyjaźń czymś trwałym. Taki ktoś na pewno Cię lubi i z pewnością nigdy nie będzie chciał przestać się z Tobą przyjaźnić." (Parabatajka = spolszczony Parabatai)
W dzisiejszej listocenzji o książce...
  • w letnim klimacie love story
  • z nielicznymi wulgaryzmami
  • pozbawionej scen erotycznych
  • pozbawionej scen brutalnych
  • bez ryzyka łez
  • którą warto mieć na swojej półce
  • jak dla mnie mocne 7,5/10

Droga Parabatajko,
nie zagrzebuj się jeszcze w jesiennej nostalgii, zostało nam przecież kilka ostatnich dni lata.  Zamiast więc liczyć krople deszczu na szybie, lepiej schowaj się pod koc i spędź je w towarzystwie Ostatniej prawdziwej love story!
Miłość taka, jak ta, której doświadczył Dziadzia, zdarza się raz na całe życie i nawet śmierć ukochanej osoby, nie jest w stanie zabić tak wielkiego uczucia. Ale Alzheimer to bezwzględny gracz,  który bawi się umysłem Dziadzia, wymazując z jego pamięci coraz więcej wspomnień...
Hendrix kocha swojego dziadka i nie może pogodzić się z jego chorobą. Szczególnie, że poza nim nie ma praktycznie nikogo, bo mama ciągle pracuje, a tata nie żyje. Chociaż...
Jest jeszcze Corrina - zakochana po uszy w muzyce, nierozumiana przez adopcyjnych rodziców dziewczyna, która chciałaby w końcu przestać się bać i robić to, co naprawdę kocha.

Choć Hendrix i Corrina mają różne cele w życiu, odkrywają, że połączenie ich może być dla nich obojga najlepszym rozwiązaniem. I tym sposobem, pewnej lipcowej nocy, kradną samochód mamy, pakują do niego psa, "porywają" Dziadzia z domu seniora i wyruszają w szaloną podróż do Ithaki, by przekonać się, czy rzeczywiście jedynymi historiami, które przetrwają, są historie miłosne...


"Życie samo w sobie jest wierszem, a to, co z nim zrobimy, to nasza poezja."


Wyprawa życia, dużo dobrej muzyki i oczywiście miłość, bez której ta historia nie mogłaby zwać się prawdziwą love story. Książka lekka, przyjemna, przeplatająca humor z życiowymi wskazówkami i wieloma świetnymi tytułami piosenek, których oczywiście jeszcze do końca nie przesłuchałam. Czego chcieć więcej?

Właściwie to chyba jedynie kontynuacji z dalszymi losami bohaterów, bo do Ostatniej prawdziwej love story niczego bym nie dodała ani niczego z niej nie ujęła.
Może sam pomysł na fabułę nie jest jakiś wielce błyskotliwy, ponieważ czytałam już powieści z takim motywem podróży, i może nawet bohaterowie nie są najbardziej oryginalnymi postaciami książkowym pod słońcem, ale ta historia najzwyczajniej w świecie do mnie przemawia.
Podoba mi się właśnie ta prostota stylu i bohaterów, z którymi można się utożsamić. Nie ma tu żadnych zbędnych udziwnień, a relacja Corriny i Hendrixa, o dziwo, nie podnosi poziomu cukru we krwi i nie odstrasza nadmierną ckliwością. Aż sama nie mogę uwierzyć, że nic mnie w tej powieści nie zirytowało, co w przypadku historii miłosnych, mimo że je uwielbiam, jest dość częstym problemem. W tym przypadku mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że dostałam to, czego oczekiwałam i bardzo się cieszę, że ta książka wpadła w moje ręce. Tego mi naprawdę było trzeba!
Bardzo, ale to bardzo, podoba mi się również zakończenie tej historii, chociaż przyznaję, że nie obraziłabym się, gdyby autor pociągnął to dalej. Spodziewałam się nierealistycznego, gładkiego happy endu, a dostałam zaskakująco realny finał, który w pełni mnie satysfakcjonuje.
Ostatnia prawdziwa love story to mądra, ciepła historia, nie tylko o miłości. Czyta się ją lekko i z ogromną przyjemnością, zwłaszcza, gdy za oknem buro i deszczowo. Nie mam jej zupełnie nic do zarzucenia, i choć nie jest arcydziełem, to mogę ją z pełnym przekonaniem ochrzcić mianem bardzo dobrej i przede wszystkim prawdziwie życiowej love story.
Polecam Ci ją z całego mojego dobrego serca, szczególnie teraz, na jesień. Myślę, że Cię nie zawiedzie i trochę podreperuje Twój szary nastrój. Mam nadzieję, że mimo tego, co mówi tytuł, będzie jeszcze w moim życiu wiele takich świetnych love story, jak ta.


"Walczymy za to, co kochamy, a nie za to, kim jesteśmy."
Twoja P.

Za wspaniałe, podnoszące na duchu love story, dziękuję wydawnictwu

1 komentarz: