Książkowe Zacisze
Witaj na blogu drogi czytelniku. Jeżeli jesteś tu nowy, to chcielibyśmy żebyś został z nami na dłużej.

NIC DO STRACENIA. WRESZCIE WOLNI

LISTOCENZJA z rodziny magicznych #nierecenzji się wywodzi, choć niczym kot, własnymi ścieżkami chodzi. Rządzi się własnymi prawami, nie przejmując się powtórzeniami. Niekiedy interpunkcję olewa - opisuje, jak czuje, nie tak, jak trzeba. Jest zlepkiem myśli, spostrzeżeń, zachwytów, pocztówką z podróży do książkowych bytów.
Historia jej powstania prosta, mało znana: twórczością pierwszej Czarownicy zainspirowana. Z drugiej Czarownicy zaklęcia zrodzona; trzeciej Czarownicy w pełni poświęcona.
Czasem brak jej sensu, czasem trochę smęci; czasem zauroczy, niekiedy zniechęci.
Popada chwilami ze skrajności w skrajność, więc czytasz Przybyszu na własną odpowiedzialność! :)
"PARABATAI to przyjaciel, który wybrał sobie Ciebie na swojego najlepszego przyjaciela, który uczynił waszą przyjaźń czymś trwałym. Taki ktoś na pewno Cię lubi i z pewnością nigdy nie będzie chciał przestać się z Tobą przyjaźnić." (Parabatajka = spolszczony Parabatai)
W dzisiejszej listocenzji o książce...
  • przewidywalnej, banalnej, niespecjalnej
  • raczej bez wulgaryzmów
  • ze scenami erotycznymi
  • niepozbawionej scen brutalnych
  • bez ryzyka łez
  • której braku na półce nawet nie odczujesz
  • po prostu 5/10

Droga Parabatajko,
słodkiej bajki o Annie i Ashtonie ciąg dalszy? No niestety, co to to nie...
Tym razem literki mordoklejki odmówiły współpracy, różowy kolor przybrał żałobną barwę, a poczciwy lukier zgorzkniał z irytacji, w obliczu tego, co wydarzyło się na kartach tej powieści.
Wszystko za sprawą bohaterów, którzy poczuli chyba zbytnią wolność i nie mając już nic do stracenia, postanowili zaprzepaścić całkiem udany początek...
Takiej kontynuacji losów księżniczki i jej księcia-wybawiciela właściwie się spodziewałam. Co tam u nich nowego, zapytasz albo i nie zapytasz, ale i tak Ci powiem. Otóż ojciec głównej bohaterki awansował i Anna nosi teraz miano córki prezydenta. Ashton niezmiennie trwa przy jej boku, udając, a może i nie udając, jej chłopaka, a świat zachwyca się nimi bardziej, niż królewską parą. Wszystko dobrze się układa, dzieci szczęśliwe, rodzice zachwyceni, żyć nie umierać. Przynajmniej na początku.
Z tym, że niestety poziom książki, w porównaniu z pierwszą częścią, poleciał na łeb, na szyję...
Sodówka uderzyła bohaterom do głowy - tak bym to określiła.
Z całkiem niezłych, choć nieco zbyt idealnych, głównych postaci,  zrobiła się para wyjątkowo denerwujących celebrytów. Nadopiekuńczość Ashtona przekracza wszelkie dopuszczalne normy, a chwilami puste przemyślenia Anny, wprawiają człowieka w głębokie zwątpienie.  Problem polega na tym, że on ją kocha, ona uświadamia sobie,  że też go kocha,  ale jest ślepa, myśli, że on jej nie kocha i ciągle radzi mu znaleźć sobie dziewczynę na jedną noc. A potem oczywiście zaprasza go co noc do siebie.
CYRK, po prostu cyrk.
W pierwszej części jeszcze jako tako to wyglądało i ich rozkwitająca relacja nawet mi się podobała, ale tutaj coś zdecydowanie poszło nie tak. Mam wrażenie, że wszystko zjechało po równi pochyłej, łącznie z dialogami, które momentami były denne i przerażająco tanie.
Co do samej fabuły... Banał na banale, banałem pogania. Przewidywalność, najbardziej oklepane rozwiązania i zupełny brak realizmu. Czytasz i wzdychasz, bo nie wierzysz,  że można było tak to zepsuć. Nie powiem,  są w tej historii przebłyski czegoś dobrego,  ale ostatecznie to coś tonie w lepkiej lawie niczego.  Bo z przykrością muszę stwierdzić, że ta książka przez przeważającą ilość stron, jest po prostu biadoleniem o niczym.
A zakończenie... Dosłownie nie wiedziałam czy się śmiać,  czy płakać, więc się roześmiałam, bo nie miałam już i tak nic do stracenia. Nie mam nic do bajkowych finałów, ale są też pewne granice.
Przeczytałam szybko i postaram się równie szybko zapomnieć.  Z pewnością książka miała przekazać wiele cennych wartości,  ale ja zapamiętałam z niej głównie,  że trzeba uważać na nadopiekuńczych chłopaków, że nawet na łożu śmierci, warto pozachwycać się tym, ilu bandytów załatwił twój facet i przede wszystkim,  że jako córka prezydenta, możesz przywłaszczać sobie bezkarnie buty, za które nie zapłaciłaś. Kwintesencja tej książki :')
Nic do stracenia. Wreszcie wolni to coś aż za lekkiego, zbyt odmóżdżającego i wybitnie  zapychającego czas, którego i tak masz za mało. Pomysł oklepany, ale moim zadaniem i tak zawiniło wykonanie. Za dużo biadolenia, za mało konkretów. O ile pierwszą część polecam, bo mimo niedociągnięć mi się podobała,  o tyle drugą odradzam,  ponieważ nie wnosi za wiele, a za to irytuje po mistrzowsku.
Jestem zawiedziona tym, co zaprezentowała tutaj autorka, ale mimo wszystko chcę dać jej jeszcze szansę i może za jakiś czas, sięgnę po kolejną jej książkę. Tej nie polecam.

Twoja P.
Za egzemplarz książki, dziękuję wydawnictwu

2 komentarze:

  1. Niestety Kirsty Moseley nie jest wybitną pisarką :) książki lekkie i tyle :) bez większych rewelacji ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początku myślałam, że pisze na poziomie Hoover, ale niestety trochę się pospieszyłam z tym stwierdzeniem... Bez szału, ale czasem też trzeba przeczytać coś takiego niewymagającego ;)

      Usuń